Archiwum wrzesień 2003


wrz 24 2003 Rzecz o miejscu
Komentarze: 0

Wiejska chałupa, żuraw na podwórzu przy drewnianej studni, w której woda z głębin ziemi czysta i zimna i dobra a ścieżka do niej z piaskowca prowadzi.
 Zasuszone kwiaty pod powałą drewnianą z bali grubych, solidnych zrobionej.
Zsiadłe mleko z kartoflami i koperkiem jem siedząc na przyzbie i obserwuję jak pies goni kurę albo krowa nie dojona muczy dopominając się swoich praw.
A górze jaskółki furgają, patrzę czy nisko czy wysoko.
Będzie pogoda.
 Na strychu pod słomianą strzechą worki lniane wiszą z ziołami różnymi. Jak na Zbydniowiu w starym domu. Większość jednak lipa suszona stanowi. Na herbatę, gdy się ktoś przeziębi.
Dlatego dużo.
Zapachy mieszają się. Mięta z dziurawcem i lipowym kwiatem i innymi wonnościami.
Jest też woreczek grzybów suszonych prawdziwych do bigosu, sosów, ale w szczególności do wigilijnej zupy.
 Przydadzą się, gdy przyjdzie zimy zawierucha chociażby jako wspomnienie zielonego lasu.
Na łące też pachnie.
Skoszone siano w kopy pozbierane schnie, bo i deszczu jakoś latoś mało. To dobrze, nic się nie zmarnuje.
 I koń i koza będą miały co jeść przez całą zimę.
Gdy leżę w chwili wytchnienia na trawie nieskoszonej jeszcze i patrzę na chmury jak Dyzio marzyciel, myślę, jaki ten świat jest piękny i taki wielki, że ludzki rozum nie obejmie go rozumem. I taki zarazem prosty, logiczny.
 Ale tylko wtedy, gdy potrafię się cieszyć prostymi sprawami i rzeczami.
Taka przyroda na przykład, jaka mądra i regularna. Pory roku po sobie następują od zawsze w tej samej kolejności poukładane. Dopóki człowiek oczywiście nie stał się taki zarozumiały i wszystkiego nie spieprzył.
 Tymi swoimi atomami, zarozumialstwem i chytrością wielką, pazernością jakąś okropną, niepojętą dla tych, którzy chcą rano witać dzień a wieczorem spokojnie, po zrobieniu, co do nich należy, położyć się na zasłużony odpoczynek.
Bo co to ta cywilizacja.
Większe już były i ich nie ma.
Czerpać radość z prostych rzeczy, prostych spraw i wydarzeń, po prostu.
Że słońce wschodzi i zachodzi, że zboże rośnie a z jego kłosów będzie chleb i słodki kołacz na święta, że liście z pączków staja się zielone a gdy przyjdzie pora jesieni to mienią się różnymi kolorami, że deszcz pada, aby ziemi i roślinom dać życie a po deszczu tęcza rozkwita nad horyzontem całym, aby wszyscy zrozumieli, jakie piękne kolory ma świat.
Nie wszyscy to rozumieją.
W chlebowym piecu, który stoi w izbie piecze się chleb.
Na liściach chrzanu leżą jeszcze nie wypieczone bochny, piękne, jeszcze jasne, pachnące drożdżami i sytością. Gdy się upieką a żar jeszcze nie wygaśnie z resztek ciasta zarobionego w trudzie w dębowej dzieży upieką się łopaciaki z serem. Pyszne i ciepłe. Takie same jak piekła ciocia Jasia.
 A na chlebowym piecu przy kominie na kożuchu starym, co dziadka pamięta jeszcze śpi kocur czarny pomrukując cicho. Tak mu dobrze, tak mu ciepło i tak mruczno.
 Może śni mu się miska pełna mleka, która nigdy nie jest pusta?
W kącie izby stoi kołowrotek, który miejsce to zajął lata całe temu, gdy w wieczór cichy zimowy kobiety przędły nić wełnianą.
I tak pozostał.
Jak masielnica nieczęsto używana, stojąca obok pieca jakby w pogotowiu, gotowa w każdej chwili do działania, jeśli znajdzie się tylko śmietana odpowiednio gęsta i ochocza ręka, która zechce ją przywołać do życia?
Stare sprzęty, niezawodne.
Tak jak prasa do wyciskania serwatki, która teraz służy jako taboret, ale gdy będzie trzeba to zaraz, to z ochotą.
Na ścianie nad łóżkiem drewnianym, które siennik jeszcze wyściela a pierzyny okrywają, wisi obraz Święty.
Pan Jezus na łódce jezioro przemierza.
Wisiał tu ten obraz już chyba za Wilhelma Cesarza.
 I wisieć pewnie będzie póki starczy życia.
 Na przeciwnej ścianie pomiędzy oknami monidło wisi zaraz powojenne
Niczego nie przypomina a już najmniej pary młodej, którą przypominać miało.
Artysta lanszafciarz dbał bardziej o swoją kasę, którą brał z góry, niż o podobieństwo wierne młodej pary, którą spotkał na niedzielnym odpuście.
 Dawno, dawno temu.
Ale niech wisi. Nikomu nie przeszkadza. Jest częścią tego domu od lat. Przywodzi na myśl dawnych jej mieszkańców.
A że kicz ? 
Nie szkodzi.
Jelenie na rykowisku w formie makatki wyszywanej nad wiadrami z wodą, sztuczne kwiatki w wazonie, trójwymiarowy obraz Matki Boskiej  made in Hong Kong akurat w tym miejscu maja swój urok i znaczenie.
W komodzie bogato zdobionej, w jej przepastnym wnętrzu, natrafiłem na rzeczy do wehikułu czasu podobne.
Fotografie stare, pożółkłe całkiem. Niektóre czarnym klejem do albumu wklejone. Niektóre powiązane w paczuszki wstążką.
Na fotografiach ludzie w różnych okolicznościach w kadrze zatrzymani. A to ślub, a to wesele. Również pogrzeby. Taka kolej rzeczy. Mężczyźni długowąsi, kobiety w chustach i pasiastych spódnicach. Przy stołach, za stodołą i przy  zwózce siana. A wśród dorosłych dzieci się krzątają roześmiane. Radosne małe buźki.
Już pewnie zakończyły podróż po tym świecie. Zdążyły wyrosnąć, wydorośleć, mieć własne dzieci. Miały własne dorosłe kłopoty i własne radości.
Miały swój czas na ziemi.
Teraz trwają na tych fotografiach. To ich nieśmiertelność. Dopóki papier wytrzyma.
 I dopóki będzie ktoś, kto będzie chciał fotografie te oglądać.
 I zamyśli się nad nimi.
Dopóty będą żyli.
To moje obejście ten mój świat cały z sadem za stodołą, drogą wysadzaną wierzbami rosochatymi, strumyczkiem niedaleko, aby z górki zlecieć.
 Z łąkami pełnymi ziół rozmaitych. Z zapachem słońca, miodu i powietrza.
To moje obejście, moje marzenie. Jest na pewno. Tylko jeszcze w nim nie byłem. Tylko szukam go jeszcze. Tylko krok i będzie.
Ale się dziś narozmyślałem. Ale nafilozofowałem jak jakiś Ainsztain uczony  a robota czeka.
Trzeba iść koniowi podać obroku i kozę wydoić, bo zaraz przyjdzie sąsiadka po obiecane mleko.

yanosz : :
wrz 24 2003 Jestem Yanosz, taki sobie ludzik
Komentarze: 3

Zaczynam tak jak dzisiejszy dzień sie zaczął, zupełnie nieźle i pogodnie

wszystkim tak życzę

yanosz : :